Zabrałam się w piątek za mitenki dla M. Czarne. Pomierzyłam, pokombinowałam i zaczęłam dziergać... Po kawałku stwierdziłam, że jednak wyjdą za wielkie, więc sprułam, nabrałam mniej oczek i a piać od nowa... Gdzieś w połowie pierwszej zorientowałam się, że te chyba jednak będą dla mnie, a M. będzie musiał jeszcze poczekać ;) I już mi paskud wypomina, że nie chcę mu wydziergać mitenek, tylko podstępnie sobie drugą parę robię :D
Po skończeniu drugiej mitenki zorientowałam się, że zjadłam jedno skrzyżowanie jednego warkocza wrrrrrrrr! Na szczęście w miarę blisko końca, więc wiele prucia nie miałam. Mam nadzieję, że następne wyjdą lepiej :) a jeszcze mój tatko zobaczywszy moje jesienne stwierdził, że fajne toto i... też mogę mu zrobić... Oni wszyscy tak mają..? Nie poproszą, czy coś w ten deseń, tylko "możesz mi zrobić"...
Światło kiepskie, więc średnio widać, ale co tam:
Mitenki są z włóczki, która została mi po zrobieniu swetra, a było to dawno, dawno temu, kiedy bramy Krakowa zapinały się na zatrzaski, czyli co najmniej 7-8 lat temu... Idea była taka, że kaptur ma być porządny, a nie jakaś tam popierdółka... No, to chyba jest porządny...?